„A po wykładzie chodziliśmy na śniadania do naszego kolegi Dominika”. To moje najmilsze wspomnienie dotyczące zajęć z metodologii i statystki na licencjacie. Ktoś, kto wymyślił, że temat tworzenia ankiet w czwartki o 8.00 rano będzie nas pasjonował, grubo się mylił. Obecność była obowiązkowa. Byliśmy. Na szczęście Dominik mieszkał na Ruczaju* i o 9.30 mogliśmy się już całym rokiem oddawać się śniadaniowym rozkoszom, zapominając o statystycznych torturach. Na magisterce nie było lepiej. Te zajęcia ktoś zaplanował na piątki, trwały chyba z 6 godzin i kończyły się o 21.00. Pamiętam, że raz udało mi się stworzyć całkiem ładne kolorowanki przedstawiające sowy.
Do czego zmierzam? Nigdy nie myślałam o tych wszystkich cyferkach i wykresach w kontekście czegoś, co może się w życiu przydać. No i myliłam się. Nawet odważę się powiedzieć więcej. Statystyka przydaje się bardzo. Nie ukrywajmy jednak – nie jest prosta. W tym miejscu na szczęście, cała na pluszowo, wjeżdża Janina Daily, czyli Janina Bąk i mówi o statystyce tak, że… no właśnie.
„Statystycznie rzecz biorąc, czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla?” to książka, którą, nie wstydzę się tego powiedzieć, czytałam z wypiekami na twarzy, niczym najlepszy kryminał. To był ten rodzaj lektury, kiedy jeszcze jedną stronę, pół strony, zdanie doczytuje się przed śniadaniem czy w trakcie tej krótkiej drogi do pracy. Kiedy koniecznie trzeba wiedzieć, co się wydarzy. Napisana jest niezwykle lekko, poprzetykana anegdotami i umajona humorem (raz tak się zapowietrzyłam ze śmiechu, że wyglądałam jak ciotka Marge). I tak dowiadujemy się, dlaczego statystycznie ja i mój pies nie mamy trzech nóg oraz czy język angielski powoduje zawały serca. Pod tym płaszczykiem heheszków i absurdalnych pytań kryją się naprawdę ważne rzeczy. Janina pisze m.in.:
– Na co zwracać uwagę, czytając artykuły zawierające wyniki badań.
– Jakie stawiać sobie pytania, widząc wykresy w internecie czy telewizji.
– Dlaczego te wykresy nie zawsze są prawidłowe lub wiarygodne.
– Jak prezentować dane, by były zrozumiałe dla drugiej osoby.
– Jak zbierać informacje, by można było z nich wyciągać wnioski.
– W końcu, jak te wnioski wyciągać.
To tylko kilka przykładów, a cała książka jest nimi najeżona. Szczerze, lektura pokazuje, w jaki sposób można manipulować nami, naszą wiedzą i emocjami, jeśli nie będziemy dociekać prawdy. Tyko musimy wiedzieć, jak to robić, a Janina po prostu daje narzędzia. Bo zaraz się może okazać, że 117% Polaków ma jakieś konkretne zdanie na konkretny temat, a zapytano o to 143% Polaków (prawdziwy przykład), następnie jak mantrę powtarzamy te wyniki, aż sami zaczynami w nie wierzyć. Tylko, że nie zwróciliśmy uwagi, że już na początku ktoś nas oszukał. Dlatego właśnie tak ważne jest, by wątpić, pytać i analizować.
Nie będę ukrywać, sama należę do osób, które czytają nagłówki artykułów, może wstęp i pierwszy akapit, a później przy każdej okazji wtrącam te statystyki i oczywistości. Na przykład tę, że inteligentni ludzie są bałaganiarzami (przecież idealnie mnie to opisuje). Tylko, że nigdy nie zapytałam samej siebie, ile osób przebadano, jak mierzono bałagan i w końcu, co oznacza, że byli inteligentni. Może okazałoby się, że wcale nie mam bałaganu… To przykład o małej wadze, ale pokazuje, gdzie tkwi problem. Można i mocniej, o naszym zdrowiu czy finansach. Po te przykłady odsyłam Was do Janiny.
Myślę, że to książka, którą warto przeczytać, nawet jeśli ocenę ze statystyki mamy już od dawna w indeksie. Nie wszystko od razu zapamiętamy, jednak każdy wyciągnie z niej dużą lekcję. Ważne! Janina pisze wyjątkowym językiem, który ja osobiście uwielbiam i czuję. Wiem jednak, że nie do każdego on trafi i ja to szanuję, bo każdy jest inny. Możecie jednak przeczytać fragment tu, a następnie „KUP JĄ”. I last, but not least – ilustracje do książki wyszły spod ołówka (piórka?) Lisie sprawy.
„Statystycznie rzecz biorąc, czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla?”, Janina Bąk, Wydawnictwo W.A.B. 2020.
Dla tych osób, które dotrwały do końca, zdradzę w nagrodę, że nie musicie jeść czekolady, by dostać Nobla. Możecie zjeść chlebek bananowy, taki jak ten ze zdjęcia. Powstał z przepisu Violi, z książki „Dieta na wynos. 100 przepisów na zdrowy lunch”. Przepis podaję, ale do tej książki też zajrzycie, bo bardzo warto. Chyba niebawem o tym napiszę 😉
Składniki na 10 porcji:
– 3 banany
– 4 łyżki oleju kokosowego nierafinowanego lub oleju ryżowego
– 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii lub ziarenka z 1/3 laski
opcjonalnie: 2 łyżki syropu klonowego lub daktylowego
– 2 szklanki mąki owsianej pełnoziarnistej
– szczypta soli
– 1/2 płaskiej łyżeczki proszku do pieczenia
– 1/2 płaskiej łyżeczki sody oczyszczonej
– 2 łyżki gorzkiego kakao
– 2 łyżki orzechów włoskich lub pekan
– ja dodałam żurawinę
Przygotowanie:
Banany miksujemy z olejem i wanilią na gładką masę. W tym momencie można dosłodzić syropem. Mąkę mieszamy z solą, proszkiem do pieczenia, sodą, kakao i posiekanymi orzechami (część zostawcie do dekoracji). Suche składniki łączymy z mokrymi. Masę wylewamy do formy keksowej wyłożonej papierem do pieczenia. Górę posypujemy orzechami. Wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do temperatury 200 st. C i pieczemy ok. 30 minut (do suchego patyczka). Wyjmujemy, studzimy na kratce. Jemy 🙂