Dzisiaj zapraszam na małą podróż w czasie. Dokładnie o cztery lata, do początków szycia.
Zanim zabiorę się do działania, zawsze w głowie krążą mi pomysły. Te dotyczące szycia krążyły około dwadzieścia lat. Będąc małym szkrabem przeglądałam Burdy mojej Mamy. Jako nastolatka już wiedziałam, jak skracać spodnie. No dobra, z małą pomocą. Ale mi marzyło się prawdziwe szycie. Mijały lata i pojawia się okazja, by rozpocząć kurs szycia. O tym, jak dokładnie to wyglądało napiszę niebawem. Ważne jest jednak jedno pragnienie – posiadania tiulowej spódnicy. Szycie dało możliwość, by taką sobie sprawić, samodzielnie. A to tylko przyspieszyło decyzję o rozpoczęciu nauki.
I to właśnie była jedna z pierwszych rzeczy, które uszyłam. Już tak na poważnie. Bez dużej wiedzy i doświadczenia. Zawsze od czegoś trzeba zacząć, zawsze na czymś się uczyć (błędy!).
Nie pamietam już ile metrów tiulu zużyłam. Pewnie ok. 12. Spódnica ma 8 warstw, kształt, którego nie lubię i… nie mogę się w nią wcisnąć przez biodra.
Jaką lekcję wyniosłam?
– wykrój na spódnicę musi mieć kształt. Zmarszczenie całej długości materiału, a później oplecenie się nim 8 razy i przyszycie gumki to nie jest dobry pomysł,
– tiul to jednak trudny materiał,
– gumonitka to najlepsza przyjaciółka,
– jestem uparciuchem, a w szyciu czasem potrzeba trochę pokory. I słuchania doświadczonych osób, które wiedzą, że nie wszystkie pomysły są dobre.
Wymarzoną spódnicę założyłam raz. I od czterech lat wisi w szafie. Chyba czekam aż zmieni kształt 😂